Zrezygnowano z litery "M" w nazwie i najnowszy flagowiec nazywa się po prostu HTC 10. Nada ma obudowę wykonaną w całości z aluminium w kilku kolorach do wyboru, choć nieco zmienił się wygląd. Z przodu niestety (moim zdaniem) zdecydowano się zrezygnować z ekranowych przycisków nawigacji i powrócić do sprzętowych. W dodatko przycisk Home nie jest idealnie pomiędzy dolną krawędzią a ekranem (prawdopodobnie ze względu na to, by przy korzystaniu z wbudowanego w niego skanera odcisków palców nie nacisnąć przypadkiem niczego na ekranie), co wiele osób może dodatkowo irytować.

Producent zastosował ekran Super LCD 5 o rozdzielczości Quad HD (2560x1440) pokryty szkłem Gorilla Glas. Do tego mamy procesor Snapdragon 820 o taktowaniu 2,2 GHz, 4 GB RAMu, 32 GB wbudowanej pamięci rozszerzalnej kartami pamięci o maksymalnym rozmiarze aż 2 TB. Z tylu natomiast można znaleźć aparat z matrycą UltraPixel o rozdzielczości 12 MP, optyczną stabilizacją obrazu (OIS) oraz laserowym autofocusem. Całość pracuje pod kontrolą Androida 6.0 z nakładką Sense 8.0.

Wszystko to zasilane jest baterią o pojemności 3000 mAh, którą ładujemy przez gniazdko USB typu C. Telefon obsługuje też technologię QuickCharge 3.0, dzięki czemu w pół godziny można naładować już 50% baterii.

Do tej pory niby wszystko w porządku. Przyszedł jednak czas na cenę. Tutaj mamy już spory zawód. Co prawda, jak donosi serwis Antyweb, początkowo polski oddział HTC twierdził, że HTC 10 ma kosztować u nas 3000 zł (dosyć typowa cena flagowców w dniu premiery). Okazało się jednak, że była to cena za słabszą wersję Lifestyle (Snapdragon 652, 3 GB RAM i wolniejszy modem LTE), a koszt pełnej wersji nadal nie jest znany. Innymi słowy nie należy się spodziewać dużej sprzedaży tego modelu nad Wisłą, przynajmniej póki ceny nie zejdą do akceptowalnych poziomów.