Jak wypadają same Pixele? Cóż, Google ewidentnie chciało tym zrobić flagowca bez kompromisów i z ceną na poziomie konkurencji, czyli iPhone'ów czy serii Galaxy S. To pierwsze jednak nie do końca wyszło - konkurencja inwestuje w wodoodporne projekty obudów, bezprzewodowe ładowanie czy modularnoość. A Google zaprezentowało tak naprawdę odświeżone Nexusy z innym logo i lepiej wykonaną obudową.
Pod maską mamy Snapdragona 821 z dwoma rdzeniami o taktowaniu 2,15 GHz i dwoma o zegarach 1,6 GHz, 4 GB RAMu, tylny aparat z matrycą 12,3 MP i przednią kamerkę rejestrującą obraz o rozdzielczości 8 MP oraz 32 GB lub 128 GB wbudowanej pamięci. Do tego ekran o przekątnej 5 cali i rozdzielczości Full HD (1080p) w wypadku zwykłego Pixela lub 5,5 cala i rozdzielczości QHD (1440p) w wypadku Pixel XL. Analogicznie do dyspozycji użytkowników oddano 2770 mAh (70 mAh więcej niż w Nexusie 5X) lub 3450 mAh (tyle samo co w Nexusie 6P).
Niestety, Pixele nie oferują niczego (prócz gwarancji szybkich aktualizacji) wyraźnie odróżniającego je od konkurencji, albo nawet wyrównującego ich szanse - nie ma wodo-odporności (jedynie zabezpieczenie przed zachlapaniem), wsparcia kart SD, modułów, wymiennych baterii lub bardzo pojemnych, dłuższego okresu wsparcia (nadal tylko dwa lata normalnych aktualizacji i trzy lata łatek zabezpieczeń).
Samo Google zdaje się nie do końca wierzyć w sukces tych urządzeń, ponieważ od razu po premierze usunęło ze swoich sklepów zeszłoroczne Nexusy. Zupełnie jakby nie chciało, aby ze swoją jakością i ceną odwracały uwagę od nowych smartfonów. Dla nas nad Wisłą nie powinno to być problemem, gdyż za dystrybucję Nexusów odpowiadają tu ich producenci, a Pixele raczej prędko do polskich sklepów nie trafią.
W Stanach Zjednoczonych natomiast urządzenia mają być dostępne od 20 października i kosztować od 649 $ (około 2500 zł bez VATu) za Pixela 32 GB do 869 $ (około 3300 zł bez VATu) za Pixela XL 128 GB.