Możliwe, że słyszeliście już ten termin - kilka lat temu gościł on na czołówkach zachodnich mediów technologicznych, ponieważ amerykańscy dostawcy internetu sztucznie ograniczali przepustowość do serwerów Netlixa (co skutkowało u jego użytkowników zacinaniem się odtwarzania, długim buforowaniem czy spadkami rozdzielczości obrazu), domagając się od serwisu “haraczu” za usunięcie ograniczeń.
Zasada neutralności zakłada, że dostawcy internetu nie mogą ingerować w ruch internetowy poza tym, co narzuca prawo (np. blokowanie nielegalnych treści) lub sytuacją przeciążenia sieci (ale wtedy i tak mogą ograniczać tylko ruch danej kategorii, a nie wybranych przez siebie serwisów - mogą więc ograniczyć cały ruch wideo, ale już nie tylko do YouTube czy Netflixa, a innych już nie). To jednak tyczy się także kwestii wliczania do limitu danych.
Ponieważ w Unii Europejskiej od 2015 roku obowiązują zasady neutralności internetu i niemal od początku operatorzy oferujących pakiety wyłączające wybrane usługi z limitów danych w krajach UE byli pozywani czy to przez usługodawców nie uwzględnionych w tych pakietach czy przez urzędy ochrony konkurencji. Najczęściej bowiem operator dzielił się kosztami z usługodawcami uwzględnionymi w pakietach (jak zwykle, nie ma nic za darmo), więc ktoś kto nie chciał płacić był na gorszej pozycji.
Zgodnie z tą logiką, TSUE kilka razy już uznał takie praktyki za ograniczanie konkurencji. Za każdym razem były to wyroki w konkretnych sprawach, ale najwyraźniej operatorzy dostrzegli, że to przegrana sprawa i szykują się do rezygnacji z takich rozwiązań w swoich ofertach.
Oficjalnie zapowiedział to niedawno chociażby słowacki oddział Orange, a według nieoficjalnych informacji na podobny ruch ma zdecydować się również polski oddział (podobno w marcu 2023 ma pojawić się odświeżona oferta Orange Flex, który ma chyba najwięcej tego typu wyłączeń z limitu danych w naszym kraju).
Źródło: Telepolis