W okresie najbliższych 20-30 lat wszystkie znane nam z filmów, morskich defilad czy wizyt w portach sylwetki okrętów wojennych, dziś jeszcze uważanych za nowoczesne, przejdą do historii. Tak jak nieodwołalnie w muzeach marynistycznych spoczęły żaglowce, parowe kanonierki, czy pancerniki. Pierwsza dekada XXI wieku przyniesie bowiem zasadnicze zmiany koncepcji prowadzenia działań zbrojnych na morzach. Z kolei burzliwy rozwój techniki sprawia, że wiele z dotychczasowych pomysłów teoretyków, do niedawna opatrywanych przymiotnikiem – futurystyczny, dziś ma już gwarancje realizacji.
Nikt nie wyobraża sobie obecnie globalnych zmagań flot i lotnictwa o panowanie na Atlantyku, czy Oceanie Spokojnym, do czego przez dziesięciolecia przygotowywały się sztaby US Navy i sił morskich Moskwy. Na szczęście odsunięto widmo totalnej wojny jądrowej. Rosja jest dziś partnerką USA w tak zwanej globalnej wojnie z terroryzmem, zaś jej flota nadal nie może pozbierać się z zapaści finansowej i technicznej. Namacalnym tego dowodem była tragedia atomowego okrętu podwodnego Kursk, zbudowanego przecież specjalnie po to, aby atakować amerykańskie grupy lotniskowców. Jedyny rosyjski lotniskowiec – Admirał Kuzniecow od dawna nie wychodzi w morze i nie przyjmuje samolotów na swój pokład.
Kiedy światu nie grozi już globalna wojna oceaniczna, swoje oblicze zmienić muszą także siły morskie i ich bojowe narzędzia – okręty. Amerykanie, Europejczycy, a ostatnio także Rosjanie koncentrują się na budowie flot przyszłości, które przede wszystkim będą prowadzić operacje interwencyjne, takie jak w Iraku, na akwenach bezpośrednio oblewających pole działań lądowych i lotniczych. Morza i oceany mają się stać uniwersalnym obszarem wypadowym do błyskawicznych akcji lądowych, bardzo wygodnym z politycznego punktu widzenia. Przecież każdy może korzystać bez niczyjej zgodny z wód międzynarodowych. Tymczasem działania z baz zaprzyjaźnionych nawet krajów rodzą często nieprzewidziane komplikacje. Panowanie na wodach przybrzeżnych i możliwość zadania z nich niespodziewanego ciosu celom lądowym, odległym nawet o kilkaset kilometrów od linii wybrzeża będą więc determinowały konstrukcje i budowę okrętów bojowych XXI wieku.
LOTNISKOWCE Z ROBOTAMI
Nie ma wątpliwości, że klucz do sukcesu każdej operacji desantowej, czy uderzenia z morza tkwi w zapewnieniu własnym siłom morskim przewagi w powietrzu. Lotniskowce będą więc nadal trzonem wszystkich działań interwencyjnych. Ale one też się zmienią.
Przede wszystkim kadłuby wszystkich projektowanych dziś okrętów przyszłości, także tych ogromnych pływających lotnisk, muszą być bardziej niewidzialne dla radarów przeciwnika. Poruszających się po morzu pasów startowych nie można zmniejszyć, ale można obniżyć wyrastające z nich maszty i nadbudówki. Tak Amerykanie widzą swoje przyszłe giganty, przenoszące po 90 samolotów.
Po dwóch ostatnich atomowych lotniskowcach klasy Nimitz – Ronaldzie Reaganie i George H.W. Bushu, Marynarka Stanów Zjednoczonych otrzyma zupełnie nowe okręty, o symbolu CVN-21. Będą one niższe, a przez to trudniej wykrywalne dla wroga. Zostaną wyposażone w nowe, bardziej wydajne siłownie jądrowe i rzecz istotna – w katapulty elektromagnetyczne do wyrzucania w powietrze samolotów pokładowych. A także w nowe urządzenia skracające ich dobieg po lądowaniu. Natomiast do historii mają przejść charakterystyczne liny hamujące. Należy założyć, że w skład skrzydła lotniczego przyszłych amerykańskich lotniskowców wejdą także rozpoznawcze i bojowe bezpilotowce, czyli latające roboty, które zastąpią samoloty załogowe w najtrudniejszych misjach. Boeing tworzy już taki uniwersalny aparat - X-45A /pisaliśmy o tym w numerze 1 ŚT/. Radykalnie zmniejszona zostanie załoga, o kilkaset osób, z obecnego pułapu 5500 ludzi. Umożliwi to szeroko posunięta automatyzacja, a także zastosowanie robotów wspomagających do najcięższych prac, takich jak przenoszenie bomb, czy załadunek amunicji. Już teraz tworzone są plany maszyn wielokrotnie poprawiających siłę mięśni, podobnych do tych, jakie wyczarowali twórcy filmu "Obcy".
Także Europejczycy, którzy coraz bardziej realnie podchodzą do planów formowania sił zbrojnych Unii, planują budowę swoich własnych nowoczesnych lotniskowców XXI wieku. Wiadomo już, że francuska Marine Nationale otrzyma drugie pływające lotnisko, które w przeciwieństwie do jedynego, obecnie eksploatowanego lotniskowca Charlesa de Gaulle o napędzie atomowym, będzie zaopatrzone w tańszą w konstrukcji maszynerię napędową. Dwa lotniskowce konwencjonalne buduje Wielka Brytania. Trzonem uderzeniowym nowych okrętów Royal Navy mają być myśliwce wielozadaniowe F-35 – efekt amerykańskiego programu Joint Strike Fighter. Ale także, w przyszłości bojowe bezpilotowce, które po misji same znajdą swój macierzysty okręt i na nim wylądują. O nowy lotniskowiec – Andrea Doria ma się również wzbogacić marynarka włoska.
NIEWIDZIALNI NISZCZYCIELE
Coraz więcej państw, uznawanych przez Waszyngton za reżimy zbójeckie może się uzbroić w XXI wieku we własne rakiety balistyczne. Tymi pociskami można grozić każdemu, kto ośmieliłby się rozpocząć ewentualną operację interwencyjną z morza. Dlatego właśnie przyszłe krążowniki Marynarki USA mają się stać niemal niewidzialnymi dla radarów przeciwnika, maksymalnie płaskimi, wielkimi platformami do wystrzeliwania antyrakiet, czyli pocisków umożliwiających zneutralizowanie ataku rakietowego na własną flotę, rejon lądowania i oddziały walczące na brzegu. Takie jednostki, opatrzone przez Pentagon symbolem CG(X), zostaną oczywiście wyposażone w najbardziej wyrafinowane systemy elektronicznej obserwacji nieba i kosmosu, umożliwiające odkrycie i śledzenie toru lotu pocisków balistycznych wroga. Ich załogi działać mają ponadto w niewidzialnej informatycznej sieci łączącej satelity rozpoznawcze, latające bezpilotowce i wszelkie poruszające się po niebie i morzu źródła zbierania informacji w jeden zintegrowany organizm, gotów zareagować natychmiast na każdy sygnał ataku.
Zanim zaprojektowany zostanie ostateczny kształt CG(X), które pojawić się mają na morzach po 2010 (planowana jest seria 24 jednostek, tworzonych w ciągu 15 lat), koncepcja nowego, wielkiej armady Marynarki USA ma być sprawdzona poprzez budowę floty 24 zbliżonych, choć mniejszych niszczycieli – DD(X). Pieniądze na pierwszy okręt zarezerwowano w preliminarzu budżetowym roku 2005. Według amerykańskich założeń, nowe niszczyciele o wyporności 14-15 tys. ton, obsługiwane przez 175-osobowe załogi (obecne wymagają co najmniej 300 marynarzy), powinny być pływającymi platformami wszelakich najnowszych systemów broni służącymi do atakowania celów na bronionym wybrzeżu. Muszą się więc odznaczać relatywną radarową niewidzialnością dla obserwatorów z lądu, co przekłada się na takie ukształtowanie kadłuba, pomostu dowodzenia, anten radarowych i uzbrojenia, aby ich płaskie powierzchnie w maksymalny sposób rozpraszały fale elektromagnetyczne radiolokatorów. Mają być też niezwykle wyciszone – zamiast znanych nam obecnie siłowni z wałami napędowymi i śrubami, otrzymają... wychylane pędniki elektryczne, zasilane z centralnej elektrowni okrętowej.
Amerykańskie niszczyciele przyszłości będą uzbrojone w baterie 60-80 startujących pionowo rakiet różnych typów, ale także w nowy oręż – 155-mm armaty wyrzucające kierowane pociski artyleryjskie na odległość ponad 100 kilometrów. Dzięki satelitarnemu systemowi korekcji lotu i odbiornikom nawigacji orbitalnej, nowa artyleria morska powinna umożliwić trafienie celów na tym dystansie pierwszą salwą, z dokładnością do 1 m...
To jednak dopiero wstęp do dalszego rozwoju DD(X) w obecnym stuleciu. Marynarka USA prowadzi obecnie doświadczenia z działami elektromagnetycznymi, które mają pozwolić na ekspediowanie w powietrze pocisków z pięciokrotną prędkością dźwięku (5 Ma). Ich zasięg szacuje się na ponad 200 mil. Także i one, dzięki własnym satelitarnym układom naprowadzania, powinny być niezwykle celne. Przy tym nie będą zawierały żadnych ładunków kruszących. Ich energia w chwili trafienia ma być tak duża, że zapewni to odpowiednią moc niszczącą. Ma to dać efekt porównywalny ze skutkami uderzenia sporego meteorytu. Ponieważ nie będzie ani głowicy bojowej, ani materiału miotającego, pociski mogą być zdecydowanie mniejsze i bezpieczniejsze podczas przechowywania na okręcie. Zatem niszczyciel przyszłości będzie wyposażony w większą ich liczbę (10 razy więcej niż obecnych, armatnich, kalibru 155 mm). Problemem jest tylko wytworzenie i magazynowanie ogromnych zapasów energii elektrycznej, potrzebnej do oddania strzału z działa elektromagnetycznego (15-30 MW). Druga seria niszczycieli – DD(X) 2 ma być uzbrojona w inny, nowy wynalazek US Navy – lasery do zwalczania rakiet, samolotów i bezpilotowców przeciwnika. Ale najpierw US Navy zamierza, już za kilka lat, zainstalować na swoich okrętach pierwszą generację laserów małej mocy do oślepiania głowic pocisków samonaprowadzających się na źródło ciepła i tych kierowanych urządzeniami optoelektronicznymi.
PRZYBRZEŻNI HARCOWNICY
Największy przełom we flotach powinno przynieść wprowadzenie niezwykle skomplikowanych okrętów do bezpośrednich działań na wodach przybrzeżnych, które Amerykanie nazywają Littoral Combat Ships (LCS). Powinny one nie tylko przetrwać konfrontację z ogniem obrońców wybrzeża, ale także móc zwalczać nieprzyjacielskie jednostki nawodne, podwodne, radzić sobie z minami, torpedami, płyciznami i wszelkimi zagrożeniami powietrznymi. Nic wiec dziwnego, że wobec takiej gamy zagrożeń, stawia się na nadzwyczaj skrycie poruszające się, z wielką prędkością – 40-50 węzłów, małe i niezwykle zautomatyzowane oraz zelektronizowane okręty o niekonwencjonalnych kształtach. Trzy grupy stoczniowe proponują US Navy: bocznościenny poduszkowiec z tworzywa sztucznego i materiałów kompozytowych, trójkadłubowiec, czyli trimaran, a także nadzwyczaj klasyczny okręt z... małomagnetycznej stali. Marynarka amerykańska pragnie zbudować flotę 56 LCS za 20 mld dolarów.
Do boju o panowanie na wodach przybrzeżnych sposobi się również brytyjska Royal Navy. Choć w nieco inny sposób niż Amerykanie. Jesienią 2003 r. Brytyjczycy pokazali komputerową wizję okrętu superuniwersalnego, który w zależności od potrzeb w kilka godzin, dzięki specjalnej modułowej konstrukcji, mógłby się przemienić z niszczyciela z pokładem lotniczym w mini-lotniskowiec dla startujących pionowo myśliwców wielozadaniowych, w transportowiec wojska, okręt wsparcia desantu, czy pływającą baterię rakiet przeciwlotniczych. To wszystko wspierałoby się na trzech kadłubach, bo układ trimarana pozwala na niezwykłą stabilność nawet przy najgorszej pogodzie. A ponadto zwiększa prędkość i zmniejsza użycie paliwa.
PODWODNA REWOLUCJA
Do niedawna jedynymi okrętami podwodnymi o nieograniczonym zasięgu były te napędzane siłowniami nuklearnymi. Dziś najnowsze niemieckie jednostki typu U212A (pierwszy – U31 ochrzczono w 2002, obecnie wszedł on już do służby), wyposażone w konwencjonalne elektryczne układy napędowe, nie wymagające dopływu powietrza atmosferycznego i są niemal tak sprawne, jak atomowe, a jednocześnie znacznie mniej kosztowne, mniejsze, bardziej ciche, a przez to trudno wykrywalne. Jednostki U212A korzystają pod wodą z tak zwanych ogniw paliwowych, które bez dostępu do atmosfery produkują energię elektryczną. Reakcja chemiczna tlenu z wodorem, przechowywanych oddzielnie w specjalnych zbiornikach, zwana procesem chłodnego spalania w ogniwach paliwowych, dostarcza czystej energii elektrycznej.
Ta z kolei może być magazynowana w nowego typu lekkich akumulatorach lub użyta natychmiast do poruszania silnika. Mały U31 (długość – 56 m, wysokość od stępki do wierzchołka kiosku – 11,5 m, maksymalna średnica kadłuba – 7 m, wyporność – 1450 ton, załoga – 27 ludzi), dzięki takiemu układowi napędowemu, uniezależnia się na dwa- trzy tygodnie od konieczności kontaktu z powietrzem atmosferycznym.
Na tym nie koniec podwodnych sensacji. Pod koniec XX wieku Rosjanie jako pierwsi zaoferowali na rynku uzbrojenia swoje napędzane silnikami rakietowymi superszybkie torpedy Szkwał. Dzięki wykorzystaniu zjawiska superkawitacji, czyli przebiegu pocisku w wytworzonym sztucznie w głębinach tunelu powietrznym, byli oni w stanie nadać torpedzie prędkość ponad 200 węzłów! Rosyjska torpeda nie jest jednak w stanie zakręcać. Bąbel powietrza, w którym się porusza wytwarza jej silnik. Niemcy pokazali jednak ostatnio kilkakrotnie mniejszy, podwodny pocisk superkawitacyjny pędzący pod wodą z szybkością ponad 400 węzłów! To konstrukcja XXI wieku, napędzana niesłychanie wydajnym silnikiem rakietowym, która tunel powietrzny wytwarza pod wodą... samym kształtem nosowej części pocisku. Niemiecka firma BGT obiecuje wyposażyć ją w drugiej dekadzie obecnego stulecia w aktywny sonar, naprowadzający pocisk na cel. Niemcy planują zastosowanie wynalazku do samoobrony okrętów podwodnych przed nadciągającymi torpedami wroga. Jednak nie wykluczają także jego metamorfozy w broń ofensywną, przeciwokrętową.
Pod wodą już wkrótce zjawić się ma także nowa kategoria okrętów bojowych – GPA, czyli głębinowych pojazdów autonomicznych. Będą to inteligentne roboty do rozpoznania i walki, które mogą działać całkowicie samodzielnie po odczepieniu ich od kadłubów załogowych okrętów podwodnych. Amerykańskie laboratorium broni podwodnych testuje już prototyp takiego wehikułu o dźwięcznej nazwie Manta.
Więcej ciekawych artykułów w nowym miesięczniku "Świat Techniki".